Byłem dość optymistycznie nastawiony do tego dnia. Odległość wydawała się w sam raz, bez dużej różnicy wysokości. Wyruszyłem z pensjonatu w Srebrnej Górze jak zwykle, czyli około 8 rano i 20 minut później byłem na Srebrnej Przełęczy, skąd czerwony szlak poprowadził mnie w Góry Bardzkie.
Po 4 kilometrach spokojnego spaceru doszedłem do Czeskiego Lasu (621 m n.p.m.), a po kolejnych 3 do Czerwieńczyc. Jest to typowa polska wieś, która wydawałaby się zupełnie martwa, gdyby nie biegające po ulicy kury.
Czeski Las (621 m n.p.m.)
Trasa: Srebrna Góra – Wambierzyce Dystans: ~ 25-26 km
Kolejnym celem był Słupiec. Najpierw ścieżka prowadziła przez las, by następnie przez pola uprawne prowadzić mnie w kierunku widocznych na horyzoncie bloków mieszkalnymi w centrum miasta.
Słupiec został połączony z Nową Rudą w 1973 roku. Jest to miasto górnicze, niezbyt atrakcyjne z turystycznego punktu widzenia. Zrobiłem tu jednak krótką przerwę, głównie po to, aby polatać dronem w okolicy kolorowych bloków zbudowanych dla górników jak i samej kopalni.
Widok na kopalnię w SłupcuPomnik górnika w Słupcu
Po Słupcu przyszedł czas na najtrudniejszą część dnia – 2 kilometry podejścia na Kościelec (647 m n.p.m.), gdzie znajduje się wieża widokowa (piękna panorama gwarantowana), a kawałek dalej kościół.
Wieża widokowa w KościelcuKościół w Kościelcu
Z Kościelca do Ścinawki Średniej jest około 5 km i tutaj po ostatnich deszczowych dniach, trasa zaczęła robić się bardzo błotnista. Kijki turystyczne okazały się bardzo przydatne do poruszania się po trudnym terenie i nie wylądować z ciężkim plecakiem w błocie. Droga asfaltowa zaczyna się około 2 kilometry przed wioską, więc od tego momentu moje tempo wzrasta. Niestety zaczyna padać.
Błoto na szlaku!Błotniska droga przez lasLinie kolejowa w Ścinawce Średniej
Ostatni odcinek dnia (ok. 5,5 km) prowadzi głównie przez łąki z Górami Stołowymi widocznymi na horyzoncie po prawej stronie. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak fajnie byłoby odpalić tu drona, ale elektronika i deszcz niekoniecznie idą w parze. W końcu ujrzałem przed sobą ogromną Bazylikę Nawiedzenia NMP w Wambierzycach.
Wambierzyce coraz bliżej!Ostatnia prosta do WambierzycPola uprawne, czerwony tulipan i Góry Stołowe
To pewnie jedno z najdziwniejszych miast na trasie GSS. Ogromna bazylika w centrum nie dziwi, Polska jest ultra-katolicka. Ale w Wambierzycach dosłownie wszystko ma biblijną nazwę, a samo miasteczko lubi być nazywane polską Jerozolimą. Z drugiej strony, tuż przed bazyliką znajduje się lokalny sklep spożywczy, gdzie miejscowi dżentelmeni stoją z piwem w ręku przez cały dzień, leniwie gawędząc. Piękny kontrast.
Jakby tego było mało, najtańszą opcją na nocleg okazał się Dom Pielgrzyma. Trochę dziwnie było nocować tam jako osoba niewierząca, ale kogo to obchodzi. Koniec konców to biznes 🙂 W restauracji podają dobrego schabowego, który również pozwala rozwiać wszelkie wątpliwości.
Tour du Mont Blanc, powszechnie znany jako TMB, to jeden z najpopularniejszych długodystansowych szlaków w Europie. Wszyscy znają Mont Blanc – najwyższą górę Europy Zachodniej (4,808 m n.p.m.), przyciągającą co roku tysiące turystów. Pierwsze udane wejście, należące do Jacquesa Balmata i Michaela Paccarda, miało miejsce 8 sierpnia 1786 roku, powodując znaczący rozkwit alpinizmu.
TMB okrąża cały masyw, pokonując dystans około 165 kilometrów na terytorium Szwajcarii, Włoch i Francji. W zależności wybranych wariantów trasy, dobrze jest przygotować nogi na trochę więcej. W moim przypadku było to ponad 180 kilometrów, ale kilkukrotnie wybierałem dłuższą i trudniejszą drogę do celu.
Podążając trasą klasyczną, najwyższy punkt osiąga się na przełęczy Grand Col Ferret (2,537 m n.p.m.). Jest ona również granicą między Włochami a Szwajcarią. Niektóre warianty prowadzą wędrowców jeszcze wyżej. Na przykład, Col des Fours lub Fenetre d’Arpette leżą na wysokości 2.665 m n.p.m.
Fenetre d’Arpette, Szwajcaria
Przejście TMB przewijało się w moich planach, odkąd ukończyłem kilka długodystansowych szlaków w Nowej Zelandii. Totalnie się zachwyciłem takim spędzaniem czasu. Plany na 2020 rok były jednak niestety kilkukrotnie modyfikowane. Miało być Camino de Santiago (Droga Francuska) w Hiszpanii, ale ostatecznie był Główny Szlak Sudeckiw Polsce (440 km). Potem znowu miało być Camino, ale liczba zakażeń COVID-19 w Hiszpanii ponownie zaczęła rosnąć. Do trzech razy sztuka? Być może. Tymczasem , moje myśli zwróciły się w kierunku Alp.
Tour Monte Rosa, Tour Matterhorn i Walker’s Haute Route – wszystkie te szlaki były kandydatami do przejścia. Nie mając wcześniejszego doświadczeń w tym regionie, wybrałem Tour du Mont Blanc jako najpopularniejszy i prawdopodobnie najłatwiejszy z nich.
Alpy widziane z pokładu samolotu
Nadszedł czas rezerwacji lotu w jedną stronę do Genewy. Nie wiedziałem jeszcze, na co przyjedzie czas po TMB, dlatego lepiej było nie wybierać konkretnej daty powrotu. Byłam pewny, że wystarczy czasu na przemyślenie i zaplanowanie kolejnych kroków podczas wędrówki lub odpoczynku w namiocie!
Kiedy jechać?
Najlepszym okresem (i najbardziej popularnym) na przejście TMB jest zdecydowanie lato, a dokładniej lipiec – sierpień. Czerwiec i wrzesień również mogą być ciekawą opcją, ale pogoda będzie zdecydowanie bardziej nieprzewidywalna, a na wyższych wysokościach może pojawić się sporo śniegu.
Zgodnie czy przeciwnie do ruchu wskazówek zegara?
Zdecydowałem się podążać w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, zaczynając i kończąc w Les Houches. Jest to zdecydowanie najbardziej popularna opcja. Nie sądzę jednak, aby wybrany kierunek jakkolwiek wpływał na atrakcyjność tego szlaku.
Pierwszy dzień na TMB
Idąc w kierunku przeciwnym do ruchy wskazówek zegara, łatwiej będzie Ci nawiązywać znajomości, ponieważ codziennie widzisz te same twarze. Z kolei w drugą stronę, trasa będzie w większości pusta w godzinach porannych, dopóki nie spotkasz licznych grup idących z naprzeciwka. To daje szansę na cieszenie się bardziej spokojną atmosferą. Nie mam nic przeciwko innym turystom wokół mnie, ale każdy ma własną preferencje co do przebywania na łonie natury.
Wędrując zgodnie z ruchem wskazówek zegara (czyli mniej popularną wersją), zaleca się rozpoczęcie w innym miejscu niż Les Houches, aby uniknąć trudnego 1500 metrowego podejścia do Le Brevent już pierwszego dnia, kiedy Twoje ciało może nadal nie być przyzwyczajone do ciężkiego plecaka i zwiększonego wysiłku fizycznego. Doskonale pamiętam ten etap i nietęgie miny mozolnie idących pod górę wędrowców. Rozważ rozpoczęcie TMB w Argentiere,Champex lub Courmayeur.
Gdzie nocować?
Jeśli masz głębokie kieszenie, opcji jest mnóstwo 🙂 Kwatery prywatne, hotele, schroniska. Ja zabrałem namiot i spałem w nim każdej nocy. Oczywiście była to najbardziej budżetowa wersja, ale szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie takiej wędrówki bez namiotu. To sprawia, że całe doświadczenie jest po prostu kompletne.
Ostatniego dnia rozbiłem namiot obok Refuge la Flegere i postanowiłem zafundować sobie porządną kolację. Jedzenie było dobre, rozmowa z innymi wędrowcami była przyjemna, ale czułem się szczęśliwy, gdy wróciłem do namiotu zaraz po posiłku. By znaleźć własny spokój i rytm.
Co więcej, nie musiałem martwić się o żadne rezerwacje. Docierałem na kemping i znajdowałem dogodne dla siebie miejsce. Wszystkie inne opcje, zwłaszcza schroniska, wymagają rezerwacji z dużym wyprzedzeniem, szczególnie w czasach COVID-19 razy, kiedy liczba miejsc jest jeszcze bardziej ograniczona.
Bezpłatny kemping w pobliżu Refuge la Flegere
Strona www.montourdumontblanc.com bardzo ułatwia planowanie. Wybierając miejsce, z którego ruszasz w danym dniu, zobaczysz listę miejsc noclegowych po drodze, w tym odległość jaka będzie do pokonania. Super rozwiązanie!
Miejsca noclegowe, z których korzystałem:
Chamonix – Camping Les Arroles Les Contamines – Camping Le Pontet Les Chapieux – darmowy kemping obok informacji turystycznej Courmayeur – Hobo Camping (aby tu dotrzeć, skorzystaj z darmowego autobusu do Val Vani) Arp Nouva – Camping Grandes Jorasses (aby tu dotrzeć, skorzystaj z darmowego autobusu do Val Ferret) La Fouly – Camping des Glaciers Champex – Camping Les Rocailles Trient – Camping La Peuty Le Flegere – darmowy kemping przy jeziorze (spytaj obsługi schroniska)
Alternatyw jest wiele i kilka z nich wymienię w osobnych artykułach poświęconych konkretnym etapom.
Rozbijanie namiotu na dziko jest niewskazane lub zabronione w zależności od kraju. Nie zdecydowałem się na to, więc nie mam wiele do powiedzenia w tym temacie. We Włoszech obozowanie jest dozwolone na wysokości powyżej 2500 m n.p.m. W Szwajcarii jest to zabronione, a we Francji nikt tak naprawdę nie wie, jakie są zasady i zwykle jest to tolerowane. Najbezpieczniej jest rozbić namiot o zachodzie słońca i zwinąć się o świcie. Oczywiście, nie pozostawiając nic za sobą.
Co spakować?
Większość mojego plecaka wypełniona była sprzętem kempingowym. Do tego trochę ciuchów i oczywiście jedzenie 🙂 Poniżej lista rzeczy:
Śpiwór – mój zapewnia komfort spania przy temperaturze nawet ok. 0 C, ale należe do osób lubiących ciepło. Na TMW w miesiącach letnich, śpiwory z poziomem komfortu 10 C też dadzą radę.
Sandały (korzystałem z tych marki KEEN i były wspaniałe do poruszania się po kempingach)
Klapki
Inne:
Lekki i szybkoschnący ręcznik
Kije trekkingowe (bardzo pomocne!)
Tableki przeciwbólowe
Kosmetyki
Chusteczki nawilżane
Worek na śmieci
Plastry na odciski i pęcherze (np. Compeed)
Okulary przeciwsłoneczne
Krem z filtrem UV
Opcjonalnie:
Bielizna termoaktywna – nie było aż tak zimno, żebym musiał jej użyć, ale miałem szczęście do pogody. Jeśli Twój śpiwór nie jest bardzo ciepły, może się przydać do spania.
Chusta typu buff – jeśli jest wietrznie, można założyć ją na głowę. Nosiłem ją również na nadgarstku by ocierać pot z czoła 🙂
Filtr do uzdatniania wody – nie przydał mi się ani razu, aczkolwiek mam go ze sobą na każdym dłuższym trekkingu “na wszelki wypadek”.
Pranie robiłem prawie codziennie, a następnego dnia mój plecak wyglądał jak choinka ze skarpetkami jako dekoracjami. Był to jednak jedyny sposób, aby je wysuszyć.
Jeśli chodzi o jedzenie, po drodze można uzupełniać zapasy, więc nie ma potrzeby nosić zbyt wiele. Zwykle miałem zapas jedzenia na 2 dni, na wypadek nagłego załamania pogody lub wymuszonego postoju z innych przyczyn.
Poniżej przykłady, co zwykle jem na szlaku:
Śniadanie:
Chleb z dżemem, miodem lub masłem orzechowym
Płatki lub owsianka błyskawiczna z rodzynkami
Herbatniki
Mleko w proszku
Banany
Kawa lub herbata
Obiad:
Chleb
Ser
Salami
Kiełbaski / kabanosy
Zupki błyskawiczne
Kawa lub herbata
Kolacja:
Ryż lub makaron błyskawiczny
Tuńczyk lub kurczach w puszce
Zupki błyskawiczne
Danie liofilizowane
Kawa lub herbata
Przekąski:
Czekolada
Batony z musli
Herbatniki
Orzechy
Jak dojechać?
Większość turystów przylatuje do Genewy i kontynuuje podróż autobusem do Chamonix. Zrobiłem dokładnie tak samo. Zarezerwowałem miejsce w busie firmy Mountain Drop-Offs, co kosztowało mnie 40 EUR. Tak się złożyło, że byłem jedynym pasażerem – idealnie w czasach COVID-19. Znalezienie ich stanowiska na lotnisku było bardzo proste, a trochę ponad godzinę później byłem już na kempingu w Chamonix.
W drodze powrotnej skorzystałem z usług BlaBlaBus. Transfer trwał trochę dłużej, ale był znacznie tańszy (około 22-25 EUR).
Podróż pociągiem też jest możliwa, ale znacznie bardziej skomplikowana i zwykle wymaga dwukrotnej przesiadki.
Oznaczenia szlaku
Budżet
W sumie wydałem ok. 300 EUR, zaczynając od dnia 0 po przyjeździe do Chamonix, kiedy kupiłem butlę z gazem, zapalniczkę, sznurowadła i trochę jedzenia. Do tego należy doliczyć bilet lotniczy i transport z lotniska w Genewie.
Najdroższe były kempingi w Szwajcarii: ok. 17-22 EUR za noc. Wyjątkiem był La Peuty za jedyne 6 EUR, ale warunki bardzo podstawowe (co nie znaczy, że nie wystarczające). We Francji rozstawienie namiotu kosztowało zwykle 10-12 EUR, a we Włoszech 12-15 EUR za noc.
Wszystkie inne koszty związane były głównie z jedzeniem. Spaghetti bolognese, pizza, panini, burger, a nawet McDonald’s po powrocie do Chamonix 🙂 Mimo, że zaopatrywałem się głównie w supermarketach i gotowałem samemu, posiłki w schroniskach kuszą. Kuszą nawet bardziej kiedy jesteśmy zmęczeni, więc kilkukrotnie uległem.
Mój plan trekkingu:
Ukończenie szlaku zajęło mi 9 dni. Wybrałem kilka trudniejszych wariantów, przez co trasa była nieco różniła się od standardowej. Niektórzy pokonują ją szybciej, inni wolniej. Nie ma to absolutnie żadnego znaczenia. Nie śpiesz się. Podziwiaj widoki i obcuj z przyrodą.
Planowałem zrobić sobie dzień wolny, kiedy pogoda się popsuje i będzie deszczowo, ale nigdy do tego nie doszło, więc każdego dnia spałem w innym miejscu 🙂 Nie było sensu marnować tak doskonałych warunków pogodowych!
Dzień 1: Les Houches – Les Contamines (przez Refuge de Miage) Dzień 2: Les Contamines – Les Chapieux Dzień 3: Les Chapieux – Courmayeur (przez Refugio Maison Vieille) Dzień 4: Courmayeur – Arp Nouva (przez Col Sapin) Dzień 5: Arp Nouva – La Fouly Dzień 6: La Fouly – Champex Dzień 7: Champex – Trient (przez Fenettre d’Arpette) Dzień 8: Trient – La Flegere (przez Lac Blanc) Dzień 9: La Flegere – Les Houches
Col de la Seigne – granica między Francją a Włochami
Podsumowanie
Tour du Mont Blanc jest absolutnie niesamowitym szlakiem. Właściwie to pierwszy szlak, który czuje że mógłbym przejść jeszcze raz i to natychmiast. Planowanie etapów, podziwianie spektakularnych alpejskich krajobrazów oraz uczucie satysfakcji z dotarcia na kemping. Rozbijanie namiotu, przygotowywanie obiadu na kuchence turystycznej. Wszystko to z dala od codziennej rutyny. Wiedząc, że następny dzień przyniesie jeszcze więcej pozytywnych wspomnień.
Trudno opisać to o czym się myśli ostatniego dnia. Z jednej strony ostatnie kilometry do Les Houches pokonywałem bardzo zmęczony. Z drugiej jednak, nie mogłem przestać się uśmiechać, wspominając przygotowania, lot do Genewy, bus do Chamonix i wszystko czego doświadczyłem. Przygoda dobiegła końca, ale cóż to była za przygoda!
Jeśli jesteś entuzjastą pieszych wędrówek i myślisz o szlaku długodystansowym w Alpach, TMB Cię nie zawiedzie. Zrób to teraz, nie odkładaj planów na później, bo później może nigdy nie nadejść. Wspomnienia pozostaną z Tobą na zawsze.
Noc w Zygmuntówce była spokojna. Schronisko było niemal całkowicie puste i miałem cały pokój dla siebie. Wygląda na to, że wczesny etap pandemii COVID-19 wygrał z większością miłośników przyrody.
Plan na ten dzień zakładał dotarcie do Srebrnej Góry i spędzenie tam popołudnia wypełnionego zwiedzaniem zabytkowych twierdz. Prognoza pogody była zła i niestety rzeczywiście tak było. Z perspektywy trekkingu był to jeden z najgorszych dni na szlaku. Szedłem po prostu, żeby pokonać dystans, bez żadnych postojów ani pięknych widoków po drodze. Tylko chmury, mgła i deszcz.
Trasa: PTTK Zygmuntówka – Srebrna Góra Dystans: ~ 17 km
Szlak zaczyna się od dość konkretnego podejścia i po 15 minutach musiałem się zatrzymać, żeby zdjąć jedną warstwę ubrań. Wędrówki przy takiej pogodzie są zawsze dziwne. Jeśli się zatrzymasz, natychmiast jest ci zimno. Jeśli jesteś w ruchu, jest ci za ciepło i się pocisz. Niedługo potem zaczęło padać, więc nie musiałem się już martwić poceniem.
Po około 2,5 km od Zygmuntówki dotarłem do wieży widokowej Kalenica (964 m n.p.m.). Wchodzenie na nią było bezcelowe, zwłaszcza że szczyt znikał we mgle. Ja jednak wszedłem mimo wszystko, naiwnie myśląc, że chmury w magiczny sposób znikną. Nie zniknęły.
Kolejne 5 km to zejście przez Popielak (856 m n.p.m.) i Wigancicką Polankę (794 m n.p.m.) do Przełęczy Woliborskiej (711 m n.p.m.). Tutaj jest skrzyżowanie z drogą 384 i parking dla spacerowiczów, tego dnia kompletnie pusty. Dla normalnych ludzi dzień jak ten to zwykle oglądanie seriali i filmów lub czytanie książki z gorącą herbatą i przekąskami na wygodnej kanapie, zamiast wędrówki w deszczu.
Ponownie się zgrzałem idąc pod górę w stronę Szerokiej (826 m n.p.m.), by po chwili zejść na Przełęcz pod Szeroką (764 m n.p.m.). Szlak cały czas wiedzie przez las i poza jedną straconą okazją do podziwiania widoków z wieży widokowej Kalenica, prawdopodobnie nie przegapiłem zbyt wiele, nawet biorąc pod uwagę gęstą mgłę.
Ach… jeśli się zastanawiasz, dlaczego na razie nie ma żadnych zdjęć, to dlatego że mój aparat był głęboko w plecaku, zabezpieczony plastikową torbą.
Kolejny kilometr doprowadza mnie do Malinowej (839 m n.p.m.), skąd pozostaje już łatwe i łagodne zejście w dół (~ 6 km) do Srebrnej Przełęczy (568 m n.p.m.). Słynna twierdza znajduje się tuż po mojej lewej stronie, ale zwiedzanie w przemoczonych ubraniach nie należy do najprzyjemniejszych, dlatego najpierw udaję się do pensjonatu. Schodzę z czerwonego szlaku i idę asfaltową drogą w kierunku centrum miasta.
Domy w centrum Srebrnej GóryZdecydowanie lepsza pogoda w drugiej części dnia!Srebrna Góra z lotu ptaka
Dom Wypoczynkowy “Pod Fortami” na ulicy Widokowej 1 był niedrogi i miał całkiem dobre recenzje. Właścicielka okazała się być bardzo miła i zaproponowała, że weźmie moje mokre buty i położy je obok pieca, żeby szybciej wyschły. Nie ma nic gorszego niż mokre buty, więc byłem bardzo wdzięczny!
Co warto zobaczyć w Srebrnej Górze
Po absurdalnie długim, gorącym prysznicu nadszedł czas, aby zobaczyć, co miasto rozciągające się wzdłuż stromej doliny ma do zaoferowania. Jego nazwa pochodzi od odkrytych na tym terenie złóż srebra, które niestety nie były zbyt obfite.
Kompleks forteczny jest otwarty dla turystów i sprawia, że miasto cieszy się dużą popularnością wśród zwiedzających Dolny Śląsk. Można zakupić bilet łączony za 34 zł, dający prawo wstępu do dwóch głównych obiektów (nie musi to być tego samego dnia).
Twierdza Srebrna Góra
Przy jej budowie trwającej zaledwie 12 lat (1765-1777), zatrudniono ogromną liczbę pruskich robotników (4 tys. osób, dodatkowo wspieranych przez miejscową ludność). Atak armii Napoleona w 1807 roku został odparty, a twierdza może pochwalić się tytułem nigdy nie zdobytej. Magazyny, studnie, zbrojownia, kaplica, więzienie, szpital, piekarnia, browar, warsztat rzemieślniczy, prochownia – wszystko to znajdowało się na terenie Donżonu, zapewniając jego samowystarczalność przez wiele miesięcy. Do dziś jest to największa górska twierdza w Europie.
Wycieczka z przewodnikiem w mundurze historycznego pułku z epoki napoleońskiej była na najwyższym poziomie, prezentując ciekawe informacje o służbie i życiu w twierdzy. Na koniec zademonstrowano strzał z broni palnej. Ależ huk! Trudno sobie wyobrazić przebywanie w twierdzy podczas prawdziwej bitwy.
Twierdza Srebrna GóraTwierdza Srebrna GóraPanorama z Twierdzy Srebrna Góra
Fort Spitzberg-Ostróg
Zbudowany w latach 1769-72 na szczycie Góry Ostróg (627 m n.p.m.), a jego głównym celem było zablokowanie Srebrnej Przełęczy i obrona południowej flanki głównego fortu. Dziś można go zwiedzać z przewodnikiem, który jest całkiem dobrym aktorem i sprawia, że jest to bardzo przyjemnie spędzona godzina. W latach trzydziestych XX wieku był to ośrodek szkoleniowy Hitlerjugend, podczas gdy w okresie II wojny światowej znajdowało się tam surowe więzienie, a później obóz jeniecki dla wysokich rangą oficerów Wojska Polskiego.
Fort Spitzberg-OstrógFort Spitzberg-Ostróg
Fort Wysoka Skała
Najmniej popularny i imponujący ze wszystkich fortów w Srebrnej Górze. Jego celem była obrona podejścia do głównego fortu oraz kontrola miasta i okolicznych wzgórz. Został niedawno odnowiony i powinien być dostępny dla turystów. Zdecydowałem odłożyć jego zwiedzanie na następny raz 🙂
Wiadukty Kolei Sowiogórskiej
Kolej Sowiogórska powstała w 1902 roku i prowadziła z Dzierżoniowa do Radkowa (55 km) przez Srebrną Górę i grzbiet Gór Sowich. Miała ona służyć głównie jako atrakcja turystyczna, ale także do transportu węgla z kopalń w Słupcu i Nowej Rudzie.
Odcinek pomiędzy Srebrną Górą a Woliborzem wymagał budowy dwóch wiaduktów ceglanych: Srebrnogórskiego i Żdanowskiego. Pierwszy jest łatwo dostępny ze Srebrnej Przełęczy, a drugi jest kawałek dalej – podążaj zielonym szlakiem.
Wiadukt SrebrnogórskiWiadukt Srebrnogórski
Spacer po mieście
Srebrna Góra jest bardzo przyjemnym miasteczkiem do zwiedzania na piechotę, zwłaszcza okolice placu z kościołem Apostołów Piotra i Pawła.
Dobrym miejscem na obiad jest Stodoła – mają szeroki wybór pizzy ale również sałatki i burgery.
Dziś do przejścia prawie 30 km, więc nie ma czasu do stracenia. Podczas wędrówki lub nie, śniadanie jest zawsze ważnym posiłkiem i po prostu wpływa na nastrój na resztę dnia. Na talerzu znalazły się dwa wielkie naleśniki z serem i malinami zamówione w Andrzejówce. Pierwszy smakował wybornie i zrobił całą robotę, drugi powędrował do plastikowego pudełka i zostanie zjedzony po drodze, na łonie natury.
Szlak zaczyna się spokojnie i po niecałym kilometrze docieram do Turzyny (898 m n.p.m.), skąd kolejne 3 kilometry prowadzą do ruin zamku Rogowiec. Miłośnicy tego typu budowli mogą poczuć się zawiedzeni, ponieważ do podziwiania nie ma kompletnie nic, ale to miejsce służy jako punkt widokowy i właśnie dla widoku warto tu zajrzeć. Na skrzyżowaniu szlaków, zejdź z czerwonego i podążaj żółtym aż do ruin. Po prawej stronie wzgórza żółty szlak kontynuuje w dół. Idź nim aż do momentu, gdy ponownie połączy się z czerwonym.
Ruiny zamku Rogowiec
Teraz pora na 2 kilometry łatwego zejścia przez las w kierunku Rybnicy Małej. To już całkiem blisko Jedliny Zdroju, ale najpierw muszę wejść na Przełęcz Wawrzyniak (568 m n.p.m.), a następnie przejść przez tory kolejowe.
Po dotarciu do zabudowań, szlak przecina drogę 381 i od razu opuszcza miasto, ale warto świadomie zbłądzić i zajrzeć do Pałacu Jedlinka. Niestety z powodu COVID-19, podczas mojego trekkingu był on otwarty dla turystów tylko w weekendy, więc nie mogłem wejść do środka. Niemniej jednak jest to piękny budynek do obejrzenia z zewnątrz,a równo przystrzyżona trawa przed nim aż prosi by odpocząć i coś przekąsić 🙂
Budynek powstał na początku XVII wieku jako barokowy dwór. W latach 1944–1945 mieścił biuro projektowe Nazistowskiej Organizacji Todta i jest ściśle powiązany z wieloma innymi nazistowskimi obiektami w Górach Sowich i Masywie Włodarza.
Tunel kolejowy w pobliżu Jedliny Zdrój
Po przerwie naleśnikowej, czas na jego intensywne spalanie. Szlak wspina się do Przełęczy Marcowej. Jest już po 13:00, więc temperatura nie ułatwia sprawy. Trasa jest jednak bardzo malownicza! Za Przełęczą Marcową robi się bardziej płasko. Spotykam tutaj parę, również idącą Głównym Szlakiem Sudeckim, ale nie za jednym razem jak ja. Podzielili go na kilka wizyt w Sudetach, co jest doskonałym rozwiązaniem jeśli nie możesz sobie pozwolić na dłuższy urlop. Facet jest prawdziwym wędrowcem z ogromnym doświadczeniem w polskich górach, więc z przyjemnością słucha się jego opowieści, a czas (i odległość) leci tak szybko, że w mgnieniu oka docieramy do Przełęczy Sokolej.
Nadciągające ciemne chmury widoczne na horyzoncie, zwiastowały załamanie pogody. Słońce paliło jak szalone i nie mogłem powstrzymać uczucia, że jest to cisza przed burzą. Do Zygmuntówki zostało niedużo, bo 8 kilometrów, ale w najtrudniejszym terenie tego dnia.
Zacząłem podejście do Wielkiej Sowy (1015m n.p.m.). Na szlaku było dużo ludzi idących na wieżę widokową. Ciemne chmury były coraz bliżej, a ja mogłem już zobaczyć podobną do latarni morskiej konstrukcję na szczycie, kiedy usłyszałem pierwszy grzmot.
Wieża widokowa na szczycie Wielkiej Sowy
Darowałem sobie wejście na wieżę i od razy ruszyłem do celu. Wygląda na to, że niewiele osób zapuszcza się dalej, ponieważ szlak nagle stał się całkowicie opuszczony. Na szczęście, prowadził głównie w dół, więc tempo miałem naprawdę szybkie. Wiatr stawał się jednak coraz silniejszy i wiedziałem, że to tylko kwestia minut, zanim poczuje na skórze pierwsze krople deszczu. Zaczęło się w pobliżu Koziej Równi, a więc 2 kilometry przed Zygmuntówką. Szybko wyjąłem kurtkę przeciwdeszczową i pokrowiec na plecak i kontynuowałem szybki marsz przez kolejny kilometr.
Nagle przestało padać, a zaczęła się ulewa. Dodatkowo, grzmoty stawało się coraz głośniejsze. We mgle zauważyłem drewnianą konstrukcję, pełną śmieci i pustych butelek po piwie, ale w tych okolicznościach wystarczająco dobrą, by spędzić tam następną godzinę, czekając, aż burza się uspokoi.
Wiedziałem, że jestem bardzo blisko schroniska, ale w takich warunkach przepychanie się na siłę nie miało sensu. Po idealnie słonecznym i gorącym dniu, kilka godzin później wszystko było zasnute chmurami, a temperatura spadała wraz z ulewnym deszczem. Częste zjawisko w górach, prawda?
Lot dronem po deszczu obfitował w piękne widokiChmury wiszące nad ZygmuntówkąWidoki z okna schroniska ZygmuntówkaSchronisko PTTK Zygmuntówka
Do schroniska dotarłem całkowicie przemoczony, ale szczęśliwy. To był trudny dzień bez idealnego zakończenia, ale może to właśnie te nieidealne zakończenia zapadają w pamięć najbardziej. Na poprawę humoru, gorąca zupa z soczewicy oraz piwo Sowie!
Główną atrakcją przyciągającą turystów do Chamonix-Mont-Blanc, powszechnie znanego jako Chamonix, jest Mont Blanc. Szczyt najwyższej góry Europy Zachodniej wznosi się na wysokość 4810 m n.p.m. Pierwsze udane wejście z 8 sierpnia 1786 roku należy do Jacquesa Balmata i Michaela Paccarda i spowodowało znaczący wzrost popularności alpinizmu.
Sporty zimowe zyskiwały na popularności w tym regionie, czego efektem były pierwsze Zimowe Igrzyska Olimpijskie zorganizowane właśnie tutaj w 1924 roku.
Mont Blanc MultiPass
Postępując zgodnie z poniższym planem, zaoszczędzisz dużo pieniędzy, kupując 1-dniową wersję Mont Blanc MultiPass. Kosztuje ona 68 EUR, podczas gdy sam bilet w dwie strony na Aiguille du Midi kosztuje 65 EUR. Warto!
Aiguille du Midi
Nie sposób przegapić ogromnej stacji kolejki linowej w centrum Chamonix. Patrząc w górę można dostrzec cel podróży, czyli górną stację na wysokości 3777 m n.p.m. z tarasem widokowym na 3842 m n.p.m. Nie można być już bliżej Mont Blanc, bez potrzeby zakładania raków i trekkingu przez śnieg. Gondola dociera tu w zaledwie około 20 minut, ruszając z wysokości 1035 m n.p.m. To jak podróż do innego świata. Świata alpejskiego.
W wagonach kolejki zwykle jest bardzo tłoczno, ale na tarasach widokowych jest dość miejsca, by w spokoju obserwować panoramę Alp Francuskich, Szwajcarskich i Włoskich, w tym okoliczną gwiazdę – Mont Blanc.
Widok na Aiguille du Midi z centrum ChamonixGórna stacja kolejki na Aiguille du Midi
Na tej wysokości jest zwykle znacznie chłodniej niż w dolinie, co potęguje silny wiatr więc weź dodatkową warstwę ubrań, ale także okulary przeciwsłoneczne i krem przeciwsłoneczny.
Znajdują się tutaj również dodatkowe atrakcje, takie jak mała wystawa, kino lub Step Into the Void. To ostatnie, to szklana klatka o długości 2,50 m, wisząca 1000 m nad przepaścią. Kolejki do wejścia do niej są zazwyczaj długie, więc nie chciałem tracić czasu na zrobienie jednego zdjęcia.
Przejazd gondolą na Aiguille du Midi jest wliczony w cenę Mont Blanc MultiPass, w przeciwnym razie podróż w obie strony to wydatek rzędu 65 EUR.
Panoramic Mont Blanc Gondola (opcjonalnie)
Niestety przejazd tą gondolą nie jest zawarty w Mont Blanc MultiPass, ale według mnie jest to najpiękniejsza i najbardziej wyjątkowa przejażdżka tego typu w regionie Chamonix. Za dodatkowe 32 EUR dostaniemy się z Aiguille du Midi do Pointe Helbronner we Włoszech, wznosząc się nad szczelinami lodowca Geant. Podróż w jedną stronę zajmuje około 30 minut.
W dole można zauważyć wielu wspinaczy, którzy rzucili wyzwanie najwyższej górze Alp, a ich namioty wyglądają jak kolorowe statki na białym morzu. Czuć atmosferę tego miejsca. Czy kiedykolwiek będę w stanie stanąć na szczycie Mont Blanc? Nie mam żadnego doświadczenia w wspinaczce górskiej, ale nigdy nie jest za późno na naukę.
Mer de Glace
Ze środkowej stacji kolejki gondolowej na Aiguille du Midi, czyli Plan de l’Aiguille du Midi, idź malowniczym szlakiem znanym jako Grand Balcon Nord w kierunku Mer de Glace. Dotarcie na miejsce zajmie około 2 – 2,5 godziny i jest to wspaniały alpejski spacer.
W języku angielskim Mer de Glace oznacza Morze Lodu. To największy lodowiec we Francji, o długości 7 km i głębokości 200 m. Będąc mocno pokrytym rumowiskiem skalnym, wcale na to nie wygląda. Ale nie spiesz się. Użyj teleobiektywu lub lornetki, a zrozumiesz, jak imponujące jest to miejsce.
Panorama lodowca Mer de Glace
Kilka lat temu musiało zapierać dech w piersiach jeszcze bardziej. Po dotarciu na stację kolejową Montevers, obejrzyj małą wystawę poświęconą historii lodowców w Glaciorium. Następnie zjedź kolejką linową w dół do jaskini lodowej. Z dolnej stacji, czeka Cię jeszcze długie zejście po metalowych platformach i schodach. Każdego roku dodawane są nowe platformy, a droga w dół staje się coraz dłuższa. Dlaczego? Niestety, lodowiec się cofa. Wzdłuż szlaku znajdują się tablice informacyjne wskazujące poziom lodowca w ostatnich latach. Tempo zmian jest naprawdę przerażające.
Sama jaskinia lodowa nie jest zbyt imponująca, ale może dlatego, że już wcześniej widziałem podobne atrakcje w Szwajcarii. Było tam również zbyt tłoczno, aby cieszyć się tym miejscem w spokoju.
W środku lodowej jaskinii
Pociąg Montevers, choć wygląda uroczo, jest bardzo popularny, a co za tym idzie zatłoczony turystami oraz wspinaczami z dużymi plecakami i sprzętem. Przejazd jest zawarty w Mont Blanc MultiPass, w przeciwnym razie bilet w jedną stronę kosztuje 28,50 EUR.
Le Brevent
Inna popularna kolej gondolowa wwozi turystów z Chamonix do Plan Praz (2000 m n.p.m.) i dalej na szczyt Le Brevent (2525 m n.p.m.). Widoki na południowe zbocze Mont Blanc są wspaniałe, a w okolicy są również malownicze szlaki piesze takie jak Grand Balcon Sud lub ten prowadzący do jeziora Cornu.
Przejazd jest zawarty w Mont Blanc MultiPass. Bez niej, bilet w obie strony kosztuje 34 EUR.
Jeśli masz w planach popularny, długodystansowy szlak Tour du Mont Blanc, Le Brevent zdobędziesz tak czy siak i w dużo bardziej satysfakcjonujący sposób, czyli pieszo. W takim przypadku, zrezygnuj z tej atrakcji.
Widok na południowe zbocze Mont BlancWidok ze szczytu Le Brevent
Chamonix
Zamiast Le Brevent, spędź popołudnie zwiedzając Muzeum Alpejskie w Chamonix. Za 6 EUR można tu spokojnie spędzić ponad godzinę, czytając o rosnącej popularności górskich wędrówek, a także historii budowy kolejek linowych i gondoli, aby sprostać zapotrzebowaniu i oczekiwaniom turystów. Wszystko to zaowocowało rozwojem Chamonix i jego transformacją w popularny francuski kurortu.
Miasteczko jest niezwykle urokliwe, pomimo liczby turystów. Spędź wieczór spacerując po ulicach. Nie przegap pomnika Balmata i Saussure’a. W 1760 roku Horace Bénédict de Saussure rzucił wyzwanie, oferując nagrodę finansową pierwszym wspinaczom, którzy staną na szczycie Mont Blanc.
Pomnik Balmata Saussure’a w Chamonix
Po kilku nieudanych próbach, 8 sierpnia 1786 roku dwóch miejscowych mężczyzn z Chamonix osiągnęło cel. Byli to Jacques Balmat i dr Michel Gabriel Paccard. Jak zawsze, każdy sukces wiąże się z pieniędzmi i budowaniem świetnej historii, która w tym przypadku wypromowała Balmata, czyniąc go lokalną gwiazdą. Rola jego towarzysza była konsekwentnie marginalizowana.
Drugi pomnik upamiętniający dr Paccarda został wzniesiony dopiero w 1986 roku. Stoi zaledwie kilka metrów dalej i dobrze odnosi się do oryginalnej historii. Paccard w samotności spokojnie patrzy na Mont Blanc, podczas gdy Balmat i Saussure, w świetle reflektorów, wskazują na szczyt z wyraźnym podekscytowaniem.
Po większości poprzedniego dnia spędzonego w Krzeszowie, kiedy pogoda była mocno w kratkę, z radością po przebudzeniu ujrzałem idealnie błękitne niebo. To zawsze daje zastrzyk energii do rozpoczęcia dnia!
Plan na dziś zakładał dotarcie do schroniska PTTK Andrzejówka i spędzenie tam nocy. Z powodu COVID-19, nie do końca można było być pewnym, które schroniska są otwarte a które nie. Dlatego zadzwoniłem, by potwierdzić dostępność. Dobre wieści! Pomimo remontu, wciąż były wolne pokoje. Po noclegu w schronisku PTTK Odrodzenie w Karkonoszach, nie mogłem doczekać się podziwiania zachodu słońca i zapadania zmierzchu w górach, zamiast szukania prywatnej kwatery w pobliskiej miejscowości lub wsi.
Trasa: Krzeszów to Andrzejówka Hut Dystans: ~ 22 km
Przez pierwsze 2 kilometry po wyjściu z Krzeszowa podchodzę w kierunku Góry Świętej Anny, skąd mogę z bliska przyjrzeć się kapliczce widzianej dzień wcześniej z drona. Stąd również po raz ostatni podziwiam panoramę Krzeszowa.
Panorama Krzeszowa widziana z Góry Świętej Anny
Kolejne 4 kilometry wiodą przez Wzgórza Krzeszowskie do miejscowości Grzędy. Przeważnie przez lesie, jednak gdy zbliżam się do celu, las zostaje w tyle i zaczynają się ogromne pola kwitnącego na żółto rzepaku. Nie mogę odmówić sobie lotu dronem, dlatego czas na krótką przerwę. Dzięki temu odkryłem coś, czego obecność wyjaśniała słyszany od kilku minut hałas – kopalnie melafiru.
Kopalnia melafiru koło GrzędPola kwitnącego na żółto rzepaku
Po przejściu przez wieś Grzędy zaczyna się najbardziej nieprzyjemny fragment dnia. Najpierw ponad 2 kilometry marszu asfaltową drogą z blisko przejeżdżającymi samochodami, a potem, gdy przychodzi czas na powrót do lasu, szlak jest tak słabo oznakowany, że zupełnie niepotrzebnie tracę dobre pół godziny. Trzeba skręcić w lewo, w drogę, która wydaje się prowadzić na podwórko czyjegoś domu. Chwile takie jak ta zawsze wzbudzają we mnie wiele frustracji. Obecnie w Internecie można znaleźć szczegółowe mapy i opisy, ale z drugiej strony, tak łatwo byłoby to oznaczyć. Jednak nikogo to nie obchodzi. Proponuję zaoszczędzić czas i nerwy i zawsze mieć pod ręką mobilną mapę, taką jak ta na stronie www.mapa-turystyczna.pl
Zmierzam dalej do Sokołowska, od którego dzieli mnie dystans ok. 10 km, ale za to ze sporym podejściem (~ 450 m). Mijam Suchą Górę (767 m n.p.m.), Wielką Lesistą (854 m n.p.m.) i Ostrosz (792 m n.p.m.).
Strome zejście z Wielkiej Lesistej prowadzi mnie do skrzyżowania z drogą 35 i znowu zaczyna się fragment po asfaltowej drodze. Niezbyt przyjemny, zwłaszcza w pełnym słońcu. Za około pół godziny jestem w Sokołowsku i tutaj chwilę szwędam się poza szlakiem, aby poznać bliżej historię tego miejsca.
WIelka Lesista (854 m n.p.m.)
W 1849 r. do wsi przybyła hrabina von Colomb. Okolica okazała się być tak przyjemną i relaksującą, że zdecydowała się ona na dość odważny krok, namawiając swojego szwagra, doktora Hermanna Brehmera, do otwarcia sanatorium. W 1855 r. powstało pierwsze na świecie specjalistyczne sanatorium dla gruźlików, a miejscowość nazwano na cześć profesora Alfreda Sokołowskiego, współpracownika Brehmera.
Zaraz po wejściu do miasta po prawej stronie ulicy znajduje się stare Sanatorium Grunwald. Po pożarze w 2005 roku, budynek do dziś pozostaje w stanie ruiny, jednak podobno trwają starania by przywrócić go do stanu dawnej świetności. Mam wrażenie, że nie wydarzy się to zbyt często.
Sanatorium Grunwald
Skręcając w prawo w ulicę Parkową docieram do cerkwi św. Michała Archanioła. Została zbudowana, aby zaspokoić religijne potrzeby pacjentów, którzy licznie przybywali z Rosji.
Cerkiew św. Michała Archanioła w Sokołowsku
Oprócz tego, miło jest po prostu pospacerować ulicami niegdyś popularnego, a dziś zapomnianego przez światowe uzdrowiska.
Z Sokołowska zaczyna się zabawa, bo według informacji zaczerpniętych z sieci, podejście do Bukowca i w Góry Suche należy do najbardziej stromych na trasie. Spotykam grupę ludzi, którzy właśnie zeszli na dół i widzę duże uśmiechy malujące na ich twarzach, kiedy widzą, że idę w przeciwną stronę. To prawda. Było stromo. Było męcząco. Nie śpieszyłem się, zrobiłem 3-4 krótkie przerwy w drodze na górę. Myślę, że głównym problemem był ciężki plecak i to, że miałem już kilkanaście kilometrów w nogach.
Widoki z podejścia do Bukowca
Stąd już tylko ~ 2,5 km do schroniska PTTK Andrzejówka, głównie przez las, mijając po lewej kolejną kopalnię melafiru. Słabo widoczna między drzewami, ale dobrze słyszalna.
Andrzejówka nie jest tak odległa, jak powinno być górskie schronisko, przynajmniej według mnie. Prowadzi tutaj asfaltowa droga, więc w ciągu dnia przewala się tutaj dużo turystów, przyjeżdżających własnymi samochodami na spacer i obiad. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że w polskich górach to raczej normalne. Schroniska górskie są jak restauracje dające dodatkowo możliwość noclegu. Nie mają zbyt wiele wspólnego z tymi, które doświadczyłem w Nowej Zelandii, gdzie musiałem nieść własne jedzenie i gaz, a jedyną dostępną wodą była deszczówka. Cóż, teraz już wiem.
Schronisko Andrzejówka
W pokoju były 2 łóżka piętrowe, ale ze względu na ograniczenia związane z COVID-19, cały pokój miałem dla siebie. Zamówiłem pierogi ruskie, szarlotkę i kawę oraz zacząłem planować kolejny dzień, relaksując się na tarasie.
Dziś dzień relaksu. Nie oznacza to jednak, że będę cały dzień leżał na kanapie oglądając Netflix. Zamiast tego mam do pokonania 10 kilometrów przez Góry Krucze z Lubawki do Krzeszowa.
Rano pożegnałem się z towarzyszem podróży, który zgodnie z planem, po kilku dniach na szlaku, musiał wracać do Gdańska, by cieszyć się życiem w biurze w stylu 9-17.
Przede wszystkim, to moje plecy potrzebowały lżejszego dnia, bez dźwigania kilkunastu kilogramów od rana do wieczora.
Ruszyłem z rynku w Lubawce i jak zwykle podążałem za czerwonymi znakami szlaku, tym razem wyprowadzającymi mnie z miasta w kierunku Leszczynowego Wąwozu. Tu ścieżka pnie się łagodnie w górę aż do Lipowego Siodła (3 kilometry od punktu wyjścia).
Kolejne 5 kilometrów wiedzie przez las, bez żywej duszy napotkanej po drodze. Trochę w górę, trochę w dół, ale dzisiaj nic stromego. Przecież to dzień odpoczynku! W pewnym momencie, zza drzew widać już małe miasteczko z ogromnym kościołem. To musi być mój dzisiejszy cel – Krzeszów.
Ale najpierw przechodzę przez Betlejem. Tak, Betlejem. Witam na polskiej wsi. Podczas całego Głównego Szlaku Sudeckiego mijam niezliczone wsie z atrakcjami rodem z Biblii. Wydaje się, że każda wieś ma swoją Górę Kalwaria.
Drewniany pawilon na wodzie w Betlejem
Oprócz restauracji i pensjonatu warto przyjrzeć się drewnianemu pawilonowi, który został zbudowany pośrodku stawu w latach 1674-1680 przez cystersów. Podobno w środku znajdują się obrazy nawiązujące do Starego Testamentu, przedstawiające sceny z motywem wody. Podczas mojej krótkiej wizyty obiekt wydawał się być zamknięty, ale jeśli chcesz koniecznie zajrzeć do środka, zapytaj w pensjonacie.
Ostatnie kilometry to szeroka droga prowadząca do centrum Krzeszowa. Miej oczy szeroko otwarte i wypatruj małych kapliczek w środku lasu. To stacje drogi krzyżowej.
Pojawiają się pierwsze zabudowania i moje stopy i plecy bardzo się cieszą, że wkrótce plecak spocznie na podłodze i zamiast ciężkich butów wskoczę w sandały.
Ptaki wydają się być bardzo zainteresowane obserwacją wędrowców……czego nie można powiedzieć o koniach.
Na nocleg polecam agroturystykę “Mała Chatka“. Cena to tylko 50 zł za dobę i tak się złożyło, że całe miejsce miałem dla siebie. Był to chyba najlepszy stosunek ceny do jakości, jeśli chodzi o noclegi na całym szlaku.
Co warto zobaczyć w Krzeszowie?
Wciąż było dość wcześnie i nie byłym sobą, gdybym po prostu siedział w domu nic nie robiąc.
Bazylika Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
Pierwszymi zakonnikami w regionie byli benedyktyni, którzy w 1242 roku założyli opactwo jako filię klasztoru Opatovice. 50 lat później budynki nabył książę śląski Bolko I Surowy, który zaprosił cystersów. Ci okazali się być bardzo zaradni i przedsiębiorczy, nie szczędząc czasu, ani pieniędzy na budowę imponującego barokowego kościoła.
Standardowy bilet upoważnia do zwiedzania z audio-przewodnikiem 4 miejsc:
Kościoła klasztornego (bazyliki)
Kościoła Brackiego
Mauzoleum Piastów Śląskich
Kaplicę Marii Magdaleny wraz z terenem zabytkowego cmentarza
Jeśli to zbyt mało, można też nabyć bilet rozszerzony, zawierający 3 dodatkowe atrakcje:
Wieczorem przyjemnie jest rozprostować nogi, podążając krótszą wersją trasy Drogi Krzyżowej. Dla mnie był to również świetny punkt startowy do lotu dronem 🙂
Plan na dzień 5 zakładał pokonanie dystansu około 23 km, co dało nam mnóstwo czasu na nieśpieszne cieszenie się wędrówką.
Z Przełęczy pod Średnicą, szlak wspina się przez około 3 km do Małej Ostrej, gdzie znajdujemy niesamowitą formację skalną. Po chwili jesteśmy już na niej, a przed naszymi oczami rozpościera się wspaniały widok na miejsca, które odwiedziliśmy w ostatnich dniach, m.in. Śnieżka i Karkonoski Park Narodowy.
Warto odbić lekko ze GSS (ok. 700 m) na szlak niebieski prowadzący do Skalnika (945 m n.p.m.). Nie dla widoków, bo te nie będą już lepsze, ale choćby dlatego, że szczyt zalicza się do Korony Gór Polski, więc będąc już tutaj, można go “odhaczyć”.
Widoki z Małej Ostrej
Trasa: Z Przełęczy pod Średnica do Lubawki Dystans: ~23 km
Kontynuując na GSS, szlak stopniowo opada w kierunku Rozdroża Bobrzaka i Czarnowa, który słynie z farmy Hare Krishna. Z opinii w internecie można wywnioskować, że jest to dobre miejsce, aby poznać tę kulturę i spróbować wegetariańskiego jedzenia. My jednak kontynuujemy wędrówkę.
Przechodząc przez szczyty Wilkowyja (776 m n.p.m.) i Liściasta (755 m n.p.m.), docieramy do Szarocina. Następny w kolejności jest szczyt Świerczyna (720 m n.p.m.), a po zejściu przez las, czeka nas dłuższy fragment szlaku, który wiedzie drogą asfaltową, aż do Paprotek.
Paprotki znane są z pobliskiego Zalewu Bukówka. Trasa nie biegnie jednak wzdłuż jego brzegu, lecz wspina się na Zadzierną (724 m n.p.m.). To kolejny na trasie wspaniały punkt widokowy, ale mając już kilkanaście kilometrów w nogach, zaczynamy odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia 🙂
Zalew Bukówka widziany ze szlakuA tutaj zalew z lotu ptaka…a właściwie drona
Ostatni odcinek szlaku na dziś prowadzi w dół do wsi Bukówka, skąd zmuszeni jesteśmy podążać raczej nieprzyjemną asfaltową drogą, z szybko mijającymi nas samochodami. Na szczęście do Lubawki są tylko 3 kilometry. Miejscowość posiada ładny rynek z ratuszem i kamienicami z XVIII wieku. Zatrzymujemy się na noc w Hotelu Lubavia, który był dość surowy. Zaletą była wciąż otwarta restauracja, w której uzupełniliśmy zapasy energii w postaci schabowego i chcąc nie chcąc słuchając okropnego koncertu disco polo w lokalnej telewizji, ku uciesze pracowników.
Hotel Lubavia, rozsądne ale nie porywające miejsce na nocleg w okolicy Ratusz w LubawceKamienice na rynku w LubawceKamienice na rynku w Lubawce
Pasmo górskie Sierra Bernia znajduje się około 140 km na południe od Walencji i 65 km na północ od Alicante, zajmując powierzchnię 1900 hektarów. Dzieli Costa Blanca na dwa podregiony: Marina Alta na północy i Marina Baja na południu. Najwyższy szczyt ma 1,128 m n.p.m.
Szlak wokół masywu Sierra de Bernia to najpopularniejsza piesza wędrówka w okolicy, obfitująca w zapierające dech w piersiach widoki, a także ciekawe przejście przez tunel w skale na drugą stronę góry. Dystans trasy to około 9 – 10 km i jej ukończenie powinno zająć około 4 godzin.
Do punktu startowego docieramy wynajętym samochodem. Po zjeździe z autostrady mijamy Benissę, po czym droga natychmiast zmienia się atrakcję samą w sobie. Jest w bardzo dobrym stanie, ale wąska i kręta, więc trzeba być ostrożnym, zwłaszcza gdy z przeciwnej strony nadjeżdżają rowerzyści lub inne samochody.
Parkujemy obok Restauracji Serra Bernia i minąwszy ją, stajemy na skrzyżowaniu szlaków. Tutaj trzeba podjąć decyzję czy podążać szlakiem w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara czy w przeciwnym. Czy ma to znaczenie? Szczerze mówiąc, nie sądzę. Postanawiamy odbić w prawo, wybierając kierunek przeciwny do ruchu wskazówek zegara.
Był to początek lipca i obawiamy się nieznośnego upału, ale wydaje się, że mamy szczęście. Po słonecznym i gorącym początku, mniej więcej w połowie drogi do fortu, zaczynają pojawiać się pierwsze chmury, a wraz z nimi upragniony cień. W lecie, sugeruję wyjść na szlak wczesnym rankiem lub późnym popołudniem, w razie gdyby pogoda była jednak typowo hiszpańska 🙂
Fort jest naszym pierwszym przystankiem. Począwszy od parkingu, szlak delikatnie wspina się coraz wyżej, aż naszych oczom ukazują się ruiny. Widoki są niesamowite tak naprawdę od samego początku, z górującymi nad nami skałami masywu Sierra de Bernia po lewej i piękną panoramą po prawej stronie. Miej aparat w pogotowiu! Fort został zaprojektowany przez Juana Bautistę Antonellego w 1562 roku na zlecenie księcia Filipa II do walki z powstaniami mauretańskimi. Dziś rozpościera się stąd wspaniały widok na Benidorm, a przy sprzyjającej pogodzie można dostrzec nawet wyspy Ibizę i Majorkę.
Z fortu szlak biegnie dalej w kierunku Forat, czyli sztucznego tunelu poprowadzonego przez skałę na drugą stronę. Nie jest zbyt długi, ponieważ to tylko około 20 metrów, ale nie jest również zbyt wysoki. Dlatego wyższe osoby mogę być zmuszone do pokonania tego odcinka czołgając się na kolanach. W moim przypadku nie jest aż tak drastycznie 🙂
Ostatni odcinek szlaku prowadzi w dół aż do źródełka, które jest idealnym miejscem do odświeżenia po przebytej trasie, ponieważ stąd już tylko ostatnie kilkaset metrów do parkingu. Ścieżka staje się znacznie szersza, a właściwie przeobraża w drogę i w ciągu kilku minut wracamy na parking. W samą porę, bo tuż po odpaleniu silnika, na szybie auta lądują pierwsze krople deszczu.
W drugiej połowie dnia docieramy do Calpe, z ładną plażą i niesamowitą skałą wyrastającą z parku Penyal d’Ifac. Wejście na szczyt oraz zejście zajmuje około 1.5 – 2h, co warte jest wysiłku ponieważ widok jest absolutnie rewelacyjny.
Podsumowując, trekking w Sierra Bernia był miłym zaskoczeniem i świetną okazją do fotografowania oraz podziwiania krajobrazu, w którym góry spotykają się z morzem. Z fizycznego punktu widzenia, szlak okazał się być trochę bardziej wymagający niż początkowo przewidywałem. Nie zapomnij o odpowiednich butach trekkingowych, zapasie wody oraz przekąskach energetycznych. Jeśli dobrze się przygotujesz i nie będziesz w pośpiechu, z pewnością szlak ten jest w zasięgu nawet średnio aktywnych osób.
Nasz czwarty dzień wędrówki rozpoczął się w Karpaczu, a cel był około 22 km dalej nieopodal Przełęczy pod Średnicą. Nie był to bardzo wymagający dzień z punktu widzenia wysiłku fizycznego, ale czasem fajnie jest po prostu zwolnić. Czerwony szlak przechodził zaledwie kilkaset metrów od naszego pokoju w centrum Karpacza, więc po kilku minutach zobaczyliśmy pierwszy symbol namalowany na drzewie. Dobrze, że nie musieliśmy przechodzić przez całe miasto, tak jak to miało miejsce w Szklarskiej Porębie 🙂
Trasa: Karpacz – Przełęcz pod Średnicą Dystans: ~ 22 km
Nie zrozumcie mnie źle, Karpacz to miłe miasto i bardzo przyjemnie się po nim przejść, ale zrobiliśmy to już dzień wcześniej. Warto zobaczyć Świątynię Wang, Dziki Wodospad, Zaporę na Łomnicy lub widok z Karpatki. Wcześniej czy później opublikuję oddzielny post na temat tego popularnego miasta w Karkonoszach, więc bądźcie czujni!
Dziki Wodospad w KarpaczuŚwiątynia Wang w Karpaczu
Tymczasem wróćmy do Głównego Szlaku Sudeckiego. Pogoda nie była tego dnia najlepsza. Lekki deszcz towarzyszył nam przez pierwsze dwie godziny, ale prognoza na później była korzystna i rzeczywiście, przestało padać około południa. Minęliśmy Płóczki – najstarszą dzielnicę Karpacza i ruszyliśmy w stronę Przełączki pod Grabowcem (~ 2,5 km).
Stamtąd jest z górki aż do Radzicza (~ 3 km). W pewnym momencie po lewej stronie zobaczyliśmy całkiem ciekawe ruiny starego prewentorium. Z Radzicza szlak prowadzi do Mysłakowic (~ 6 km), głównie po płaskiej i niestety asfaltowej nawierzchni.
Ruiny prewentorium w pobliżu Radzicza
W Mysłakowicach interesujące są liczne domy w stylu tyrolskim. W 1837 r. cesarz austriacki wydał rozkaz, zgodnie z którym niewierni musieli zdecydować, czy nawrócą się na katolicyzm i pozostaną w kraju, czy też pozostaną przy swojej wierze i opuszczą Austrię. Ponad 400 ewangelików zdecydowało się przenieść do Doliny Jeleniogórskiej, za zgodą króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III, który pozwolił im się tam osiedlić. Największa grupa pozostała w Mysłakowicach, budując domy i zostając już na stałe.
Kamień pamiątkowy pokazujący stary dystans GSS, kiedy to szlak kończył się w Paczkowie i liczył 350 kmSenna atmosfera w Mysłakowicach
4-5 km dalej dotarliśmy do Bukowca, który okazał się być zdecydowanie najciekawszym punktem tego dnia. Wyszliśmy z lasu na łąki i od razu zobaczyliśmy malownicze ruiny opactwa po naszej prawej stronie. Następnie, w otoczeniu kilku stawów, przeszliśmy przez wieś, podziwiając pałac oraz ogrody, a w nich pawilon herbaciarni w świątyni Ateny.
Bukowiec był kiedyś własnością Friedricha Wilhelma von Redena, który był niemieckim pionierem w dziedzinie górnictwa. On i jego żona zamienili miasto w znaczący ośrodek kulturalny Prus, posiadający status letniska.
Muzeum Tajemniczego Lasu mieści się w budynku dawnego browaru i w interaktywny sposób prezentuje florę i faunę regionu. Nie odwiedziliśmy go tym razem, ale jeśli masz więcej czasu, wygląd na naprawdę fajny przystanek po drodze.
Ruiny opactwa w BukowcuStawy w okolicy BukowcaStawy w okolicy BukowcaStawy w okolicy BukowcaŚwiątynia Ateny w Bukowcu
Z Bukowca zaczyna się łagodne podejście przez las (~ 5 km) do Przełęczy pod Średnicą. Tutaj opuściliśmy czerwony szlak i zeszliśmy do Wojkowa, gdzie było nasze zakwaterowanie na najbliższą noc.
Podsumowując, był to zupełnie inny etap w porównaniu do poprzednich. Prowadzi głównie przez las i typową polską wieś, a mniej przez obszary górskie. Wpływa to jednak na różnorodność Głównego Szlaku Sudeckiego i zmiana krajobrazu była jak najbardziej pozytywna!
Fiat 126p – ikona polskiej motoryzacjiZabudowania na polskiej wsi